Trudno mi uwierzyć, że wróciłem do tego świata. Minęło kilka lat, odkąd Sam Porter Bridges po raz pierwszy ruszył w drogę przez postapokaliptyczne Stany Zjednoczone. Wtedy, z padem w ręku, spędziłem ponad 200 godzin na PlayStation 4 i później na Playstation 5, odkrywając, jak bardzo osobista może być historia o noszeniu paczek i budowaniu mostów między ludźmi. Gdy w końcu ruszyłem z nową przygodą nie miałem pewności, czy główny mózg całej produkcji Hideo Kojima zdoła powtórzyć tamto doświadczenie. Teraz, po ponad 60 godzinach, śmiało mogę powiedzieć jedno: nie tylko powtórzył, ale wyniósł je na wyższy poziom. I chociaż jestem dopiero w drodze po platynowe trofeum koronujące całą przygodę, wiem już, że ten tytuł zostanie ze mną na długo.
Recenzja wolna od fabularnych spojlerów, nie odmówię sobie za to opisania nowości jakie czekają na Was w nowej odsłonie, a jest tego…BARDZO DUŻO.
O co chodzi w świecie Death Stranding?
Wyobraź sobie świat, w którym ludzkość została dosłownie rozdzielona. Nie przez pandemię, nie przez wojnę, ale przez tajemnicze zjawisko o nazwie Death Stranding – granica między światem żywych a umarłych zaczęła się zacierać. Śmierć przestała być końcem, a zaczęła być zagrożeniem. Kiedy ktoś umiera, nie znika – jego ciało może spowodować katastrofalny wybuch (rozpróżnię – niczym bomba atomowa), a dusza błąka się po świecie, szukając połączenia. Do tego pojawiły się wynurzeni – istoty z „tamtej strony”, niewidoczne gołym okiem, a śmiertelnie niebezpieczne.
W tych realiach ludzie zamknęli się w odizolowanych osadach, bo każda podróż między nimi to ryzyko. Świat przypomina ogromną, opustoszałą krainę, a jedynymi osobami zdolnymi do przemierzania go na własnych nogach są kurierzy – specjalnie przeszkoleni, odporni na trudne warunki, często wyposażeni w niezwykłe zdolności.
Gracz wciela się właśnie w takiego kuriera – Sama Portera Bridgesa. Jego misja to nie tylko dostarczanie paczek, ale przede wszystkim budowanie mostów między ludźmi – dosłownie i w przenośni. Chodzi o odbudowę zerwanej komunikacji, przywrócenie zaufania i połączenie rozdzielonych punktów na mapie w coś, co znowu zacznie funkcjonować jak społeczeństwo.
Brzmi nietypowo? Takie właśnie jest Death Stranding (bo jak inaczej opisać świat, w którym m.in nosisz noworodka zanurzonego w kapsule przywiązanej do swojej klatki piersiowej?). To gra, która opowiada o samotności, poświęceniu, sensie istnienia i znaczeniu kontaktu z drugim człowiekiem – ale robi to w formie powolnej, medytacyjnej podróży przez pustkowia. Z jednej strony mamy emocjonalną, momentami filozoficzną historię, a z drugiej – realny wysiłek fizyczny i logistyczny, by dojść z punktu A do punktu B, nie gubiąc po drodze ładunku, butów ani samego siebie.
Świat, który oddycha… i atakuje
Przede wszystkim, już w pierwszych godzinach rozgrywki czuć, że silnik graficzny Decima Engine rozwinął skrzydła i pokazał klasę. Grając na PS5 Pro (i testując również na zwykłym PS5) z pełną świadomością stwierdzam że „On the Beach” wygląda bajecznie – przejścia między gameplayem a przerywnikami filmowymi są płynne i niemal niewidoczne.
Tym razem opuszczamy zniszczone tereny USA – do dyspozycji gracza oddano dwa nowe światy: Meksyk i Australię. Każdy z nich posiada własną, zaskakującą tożsamość. Biomy są jeszcze bardziej różnorodne – pustynie, skaliste pustkowia, gęste lasy, śnieżne szczyty, jeziora smołowe.
Nowością są również dynamiczne wydarzenia środowiskowe. Bramotrzęsienia potrafią zrzucić na Ciebie głazy z klifu, a śnieżne lawiny porywają całe ładunki. Widziałem też meteoryty, które niszczyły teren i powodowały pożary. Czasami rzeki wylewają z brzegów, powodując powodzie i sytuacja staje się niewesoła. Choć można się spodziewać znanych z jedynki „wynurzonych”, to tutaj pojawiają się nowe zagrożenia: obce formy życia, które reagują agresywnie, jeśli zbliżysz się zbyt mocno. Potrafią zaatakować z powietrza, z zaskoczenia, co zmusza do przemyślanej eksploracji.
Do tego dochodzą mechy – nie jako gadżet, ale jako przeciwnicy. Walka z nimi przypomina starcia z bossami z klasycznych japońskich gier akcji. Potyczki są emocjonujące, pełne zniszczenia, zrealizowane z filmowym rozmachem. Pojawiły się też zwierzęta, które można łapać i oddawać do schronisk. Drobiazg, a jednak dodaje światu życia (wiem, że to kochacie). Szczególnie jeśli lubisz eksplorować w ciszy, obserwując otoczenie – takie momenty są bezcenne.
Mechaniki, które nadają rytm podróży
To co Kojima zrobił z rozgrywką, to świetne balansowanie między tym, co znajome, a nowościami. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to system dnia i nocy – nie tylko wizualny, ale także strategiczny. Nocą jesteśmy mniej widoczni, więc skradanie zyskuje nowy wymiar. Gra pozwala odpoczywać w wyznaczonych punktach, a nawet przeskoczyć do konkretnej pory dnia – co ma ogromne znaczenie przy planowaniu tras. Do tego dochodzi reagowanie Sama na warunki atmosferyczne. Upał, mróz, deszcz – wszystko wpływa na jego wydolność, a odpowiedni ubiór i przygotowanie plecaka stają się kluczowe.
Mamy też zupełnie nowy system rozwoju postaci – zapomnij o samym „XP”. Tutaj rozwijasz się przez konkretne działania. Nosisz cięższe ładunki? Twoje mięśnie i kondycja rosną. Skradasz się często? Zyskujesz punkty. Walczysz? Stajesz się skuteczniejszy w walce. Gra nagradza styl, jaki wybierzesz – i daje Ci wolność jego definiowania. Do tego dochodzi system APAS – rozbudowane drzewko umiejętności, które pozwala rozwijać postać w kilku ścieżkach, zależnie od Twojego stylu rozgrywki. Skupiasz się na walce, transporcie czy stealth – wybór należy do Ciebie.
No i nareszcie – odtwarzacz muzyki! Brakowało mi go w pierwszej części bardziej, niż byłem gotów przyznać. Teraz możesz słuchać ulubionych utworów z gry w czasie eksploracji, tworzyć playlisty, a nawet ustawić tryb shuffle. Muzyka Low Roar ponownie pojawia się w grze – to piękny hołd dla zmarłego w 2022 roku Ryana Karaziji, którego głos był sercem poprzedniej części.
Transport to nadal podstawa, ale teraz robisz to z rozmachem. Nowy trójkołowiec pozwala zbierać paczki bez schodzenia z pojazdu, a do tego… pływa. Tak, możesz przemierzać mniejsze rzeki i jeziora bez konieczności budowania mostów. Ale to nowa ciężarówka zrobiła na mnie największe wrażenie. Koniec z ciągłym blokowaniem się na kamieniach jak w jedynce. Teraz masz możliwość montowania różnych akcesoriów: wieżyczki zbierające paczki, działka obronne, opony terenowe – prawdziwa mobilna forteca.
Budowanie świata – więcej niż autostrady?
Jeśli pamiętacie jak satysfakcjonujące było budowanie autostrad w „jedynce”, to szykujcie się na więcej. W „On the Beach” pojawia się kolejka naziemna, którą można budować analogicznie do dróg. Transportuje paczki, surowce, a nawet Ciebie – łącząc różne punkty mapy. Świetnie sprawdza się w dalszych fazach gry, kiedy trzeba zoptymalizować logistykę. Pojawiły się także kopalnie – miejsca, które trzeba odblokować i aktywować, by móc wydobywać rzadkie surowce. Kosztem kryształów chiralnych możesz zyskać dostęp do zasobów, które wcześniej były dostępne tylko w ograniczonych ilościach. Znowu – satysfakcja z rozbudowy rośnie.
Twój plecak to teraz prawdziwy szwajcarski scyzoryk. Możesz zamontować dodatkowe baterie, elementy antygrawitacyjne, pancerz, kieszenie na amunicję – wszystko zależy od tego, jak zaplanujesz trasę i co planujesz robić po drodze.
Chcesz poznać świat w jeszcze inny sposób? Możesz skorzystać ze znanego już Bridge Link. To sieć społecznościowa, która pozwala łączyć się z innymi graczami przez ocenianie nawzajem swoich konstrukcji. Im częściej „lajkujesz” czyjeś struktury, tym więcej jego struktur widzisz w swoim świecie. Efekt? Niewidzialna współpraca, która potrafi uratować życie w trudnym terenie. Podsumowując – nietypowe społecznościowe rozwiązanie, które funkcjonowało już w pierwszej części, tutaj jeszcze bardziej rozbudowane i dodaje smaku grze – zwłaszcza jeśli grają również Twoi znajomi.
Fabuła – jeszcze więcej emocji
Nie zdradzę nic z fabuły – bez obaw. Ale powiem jedno: to historia, która trzyma do samego końca. Tutaj również zaczyna się powoli, ale z czasem nie sposób oderwać się od ekranu. Kojima potrafi poruszać emocje, balansować między poezją a bólem istnienia, a finałowy akt – cóż, to prawie dwugodzinne widowisko, które nie pozwala mrugnąć i pozostawia z zadumą.
Przerywniki filmowe to osobny poziom jakości. Aktorzy wyglądają jak wyciągnięci z rzeczywistości – Norman Reedus, Léa Seydoux, Elle Fanning – wszyscy grają i wyglądają doskonale. Do tego swoją obecność zaznacza szereg innych znanych nazwisk, których nie zdradzę.
Co jeszcze? Nowością jest możliwość prowadzenia dialogów w bardziej interaktywny sposób – tym razem z opcją wyboru pytań lub zakończenia rozmowy – również jest mile widzianym dodatkiem. Niestety, powtarzające się animacje snu, wjazdu do kwatery czy podłączania Q-pida nadal są obecne, ale można je pominąć jednym przyciskiem.
Rozgrywka – szybszy start, ale ten sam duch
Death Stranding 2 szybciej angażuje niż „jedynka”. Start jest według mnie nieco bardziej dynamiczny, więcej się dzieje, a gadżety i mechaniki są dostępne szybciej. To gra bardziej „przyjazna” nowicjuszom – ale wciąż z głębią i tempem, które wymaga od gracza uwagi. Sterowanie jest niemal identyczne z jedynką – czyli wygodne i intuicyjne. Interfejs nie przeszkadza, a pozwala skupić się na tym, co ważne – podróży.
Główna linia fabularna zajęła mi około 45 godzin, robiąc zadania poboczne tylko wtedy, gdy naprawdę tego chciałem. Droga do platyny? Szacuję na 90–100 godzin – podobnie jak w przypadku pierwszej części. To uczciwy wynik i idealna długość dla kogoś, kto naprawdę chce się zanurzyć w tym świecie.
Czy warto?
Jeśli kochałeś jedynkę – nie ma o czym mówić. Kupuj, graj, wracaj. Jeśli Cię odstraszyła – może warto dać „dwójce” szansę. Jest przystępniejsza, bardziej dynamiczna, ale wciąż unikalna. Nie znajdziesz tu chaosu gier akcji ani pustki looter-shooterów. Znajdziesz samotność, sens misji i emocje, które rzadko pojawiają się w grach.
Jeśli świat Death Stranding to dla Ciebie nowość, poznaj się z filmem „The Story So Far” na serwisie YouTube. Nadrobisz w ten sposób historię. Jednakże – pełne doświadczenie zyskasz tylko jeśli najpierw chwycisz za część pierwszą.
Death Stranding 2: On the Beach to coś więcej niż sequel. To szacunek wobec gracza, który pokochał oryginał. Gra, która szepcze Ci: zwolnij. Poczuj.
Daj sobie szanse i przeżyj przygodę.