Astrofizyk Neil deGrasse Tyson, znany ze swoich analiz naukowych popularnych filmów, niedawno w wywiadzie radiowym postawił w niekomfortowej pozycji produkcję z 2022 roku – „Moonfall”. Okazuje się, że ten film przebił 25-letni rekord „Armageddon’u” w liczbie naruszeń praw fizyki na minutę. Filmowcy, starając się dostarczyć widzom emocji, nieraz zdecydowanie odbiegają od naukowej rzetelności. „Moonfall” jednak wyznaczył nowy poziom w tej dziedzinie, który zasługuje na bliższe przyjrzenie się.
Armageddon traci koronę
Film „Armageddon” z 1998 roku, w którym grupa astronautów próbuje zatrzymać asteroidę zderzającą się z Ziemią, przez długi czas uchodził za wzorcowy przykład niedorzeczności naukowej w kinematografii. Neil deGrasse Tyson wytykał mu w przeszłości niezliczone błędy, lecz teraz wydaje się, że znalazł nowego lidera w tej niechlubnej klasyfikacji.
„Moonfall” – ekranizacja fizyki alternatywnej
„Moonfall”, opowieść o Księżycu zrywającym więzy grawitacyjne z Ziemią, zabiera nas w podróż pełną fantastycznych, lecz naukowo błędnych, teorii. W filmie przedstawiono m.in. tezę, że Księżyc jest pusty w środku, a w jego wnętrzu mieszka istota zbudowana z kamieni. Z kolei misje Apollo miały rzekomo na celu nie badanie srebrnego globu, ale niesienie pożywienia dla księżycowego stworzenia. Nawet dla entuzjastów sci-fi, ten koncept może wykraczać poza wyobrażenia.
Nauka vs. ekran
Tyson zauważa, że filmowcy mają tendencję do komplikowania prostych rozwiązań problemów, często poprzez ignorowanie podstawowych praw fizyki. Jego opis sposobu na zminimalizowanie zagrożenia asteroidą rzuca nowe światło na przesadne dramatyzowanie w kinematografii. Tymczasem „Moonfall” daje nam niesamowitą lekcję z przekroczenia granic realizmu, co rodzi pytanie: czy wartość edukacyjna filmów powinna być ważniejsza od ich atrakcyjności rozrywkowej?