Kiedy po raz pierwszy kładziesz czarną płytę na talerzu gramofonu i opuszczasz igłę, oczekujesz ciepłego, analogowego brzmienia, które przeniesie Cię do innej epoki. Wiesz, że droga sygnału od igły do głośników bywa dłuższa i bardziej kręta, niż wskazywałby na to prosty ruch ramienia?
Po co we wzmacniaczach umieszcza się specjalne gniazdo „phono”, skoro obok jest zwykłe wejście „aux”? Czy brak takiego wejścia w nowoczesnych amplitunerach oznacza konieczność wymiany całego sprzętu, a może wystarczy sprytny dodatek za kilkaset złotych? W poniższym tekście dowiesz się, jak to wszystko naprawdę działa i co jest Ci niezbędne, a co możesz z powodzeniem obejść. Zaczynajmy!
Za co odpowiada wejście „Phono”?
Dobrze brzmiąca płyta winylowa zaczyna się… od fizyki. Mechaniczny ruch igły zmienia się w prąd o amplitudzie zaledwie kilku milivoltów, a do tego krzywa częstotliwości została podczas tłoczenia celowo wypaczona. W latach 50. ubiegłego wieku inżynierowie z Recording Industry Association of America ustalili standard RIAA: niskie tony na płycie tłumi się, a wysokie podbija, aby zmniejszyć szumy i wydłużyć czas odtwarzania.
Wejście phono w Twoim wzmacniaczu ma zatem dwa zadania:
- Po pierwsze: podnieść sygnał o około 40 dB dla wkładki MM (moving magnet) lub nawet 60 dB dla MC (moving coil).
- Po drugie: dokładnie odwrócić korekcję RIAA, przywracając naturalne proporcje basu i sopranu.
Czy można by to zrobić w dowolnym późniejszym etapie toru audio? Teoretycznie tak, lecz integracja w pierwszym stopniu wzmacniania minimalizuje ryzyko przydźwięku i pogorszenia stosunku sygnału do szumu. Dlatego klasyczne amplitunery z lat 70. i 80. niemal zawsze oferowały dedykowane gniazdo phono, nierzadko z przełącznikiem MM/MC. Dziś, gdy streaming gra pierwsze skrzypce, miejsce to zajmują wejścia optyczne lub HDMI ARC, a phono bywa uznawane za niszową ekstrawagancję. Paradoks? Dla entuzjastów winylu wręcz przeciwnie – to wciąż fundament analogowej magii.
Gramofon bez wejścia phono – co się dzieje?
Wyobraź sobie, że wkładasz wtyk RCA z gramofonu prosto do wejścia „CD” albo „aux”. Na pierwszy rzut ucha muzyka gra… cicho, blado, bez basu, za to sykliwie na górze pasma. Dlaczego? Sygnał o sile poniżej 5 mV błąka się po przedwzmacniaczu liniowym, który oczekuje co najmniej 150 mV.
W efekcie musisz maksymalnie odkręcić pokrętło głośności, wzmocnisz nie tylko muzykę, ale i każdy szmer instalacji. Drugi problem to brak kompensacji RIAA: niskie częstotliwości pozostają stłumione, a wysokie przesadnie wyeksponowane, przez co wokale brzmią jak zza mgły, a talerze perkusji drapią uszy. Czy taki eksperyment grozi uszkodzeniem sprzętu? Raczej nie, lecz czasem może pojawić się brum sieciowy lub nieprzyjemne trzaski – w końcu w świecie milivoltów każdy zakłócacz ma głos jak megafon.
Wniosek jest prosty: jeśli Twój amplituner nie ma wejścia phono, szczera przyjaźń z winylem wymaga dodatkowego ogniwa. Jedynym wyjątkiem są gramofony z wbudowanym przedwzmacniaczem – o nich za chwilę.
Przedwzmacniacz wbudowany czy zewnętrzny?
Producenci gramofonów dostrzegli, że nie każdy ma w domu klasyczny wzmacniacz stereo. Stąd wysyp budżetowych modeli „plug and play”, gdzie mały układ scalony wykonuje rolę przedwzmacniacza phono. Możesz wtedy przełączyć suwak z „phono” na „line” i wysłać sygnał o poziomie 1 V wprost do głośników aktywnych lub wejścia „aux”. Czy to rozwiązanie idealne? Zależy od apetytu na jakość. Zewnętrzny przedwzmacniacz z prawdziwego zdarzenia to:
- lepsza separacja kanałów dzięki zasilaniu liniowemu,
- niższy poziom szumu (czasem < 0,1 µV),
- możliwość precyzyjnej regulacji impedancji i pojemności dla różnych wkładek,
- potencjał do upgradu bez zmiany całej reszty toru.
Czy zawsze usłyszysz różnicę? Jeśli grasz na kolumnach z marketu i mp3 brzmiało dotąd „ok”, raczej nie od razu. Ale gdy poświęcasz wieczory na wyławianie niuansów zewnętrzne wejście phono staje się balsamem dla uszu. Niektórzy audiofile kolekcjonują przedwzmacniacze tak, jak inni butelki whisky – każdy daje odmienny posmak i warto dopasować go do charakteru wkładki.
A skoro o wkładkach mowa: MC ze swą niską impedancją potrzebuje jeszcze więcej wzmocnienia, dlatego wybór phono z przełącznikiem MM/MC lub transformatorem bywa kluczowy. W skrócie: wbudowany przedwzmacniacz da Ci wygodę, ale to zewnętrzny pozwala wycisnąć z rowka każdą informację, jaką tłocznia ukryła pod winylowym lakierem.
Kiedy wejście phono naprawdę się przydaje?
Fakt, że streaming w 2025 roku święci triumfy, nie oznacza, że winyl stał się gadżetem do zdjęć na Instagramie. Jeśli:
- Kolekcjonujesz pierwsze tłoczenia i chcesz je chronić przed degradacją cyfrowym remasterem,
- Organizujesz domowe sesje odsłuchowe ze znajomymi, a dźwięk ma być wizytówką salonu,
- Jesteś DJ-em, który miksuje w stylu old-school i potrzebuje niskolatencyjnego odsłuchu,
- Marzysz o archiwizowaniu płyt w postaci plików wysokiej rozdzielczości,
…wtedy solidne wejście phono jest Twoim sprzymierzeńcem. Dlaczego? Po pierwsze – oszczędza kabelków: unikasz osobnego zasilacza czy dodatkowej półki na przedwzmacniacz. Po drugie – redukujesz ryzyko pomyłki. W klubie, gdzie kable lecą długą trasą do konsolety, każdy dodatkowy wtyk RCA to potencjalny brum. Po trzecie – w sprzęcie ze średniej półki producenci czasem umieszczają układy klasy premium, które bez problemu dorównują zewnętrznym boxom w cenie całego amplitunera.
Alternatywy i rozwiązania budżetowe
Nie masz wolnej gotówki na lampowy przedwzmacniacz, a Twój amplituner z soundbara ma tylko HDMI i Bluetooth? Spokojnie, świat audio lubi różne ścieżki. Najprostsza opcja to malutki przedwzmacniacz za mniej niż 200 zł – nie rzuci Cię na kolana, ale przy niewielkich głośnikach komputerowych wystarczy do wieczornego chilloutu. Droższe modele w okolicach 600–800 zł oferują już zbalansowane wyjścia XLR, co przydaje się, jeśli planujesz dłuższe przewody do kolumn aktywnych.
Ciekawym kompromisem są gramofony USB: zasilane z gniazda komputera, zawierają w sobie zarówno phono, jak i przetwornik analog-cyfra – idealne do ripowania płyt. Nieco inną drogą idą wzmacniacze klasy D z modułami Bluetooth i… slotem modułu phono do dokupienia później. To jak DLC w grach: kupujesz podstawkę, a kiedy wróci moda na winyle wśród Twoich znajomych, wystarczy wsunąć kartę rozszerzeń. Czy to profanacja analogowej tradycji? Niektórzy tak powiedzą, ale przypomnij sobie, ilu purystów kiedyś krzyczało na CD-Audio, a dziś potrafią docenić stare krążki cyfrowe!